Agnieszkę Lingas-Łoniewską znałam już wcześniej i jako autorkę - dzięki serii "Szukaj mnie wśród lawendy" i jako czytelnika - to jej recenzja sprawiła, że trafiłam na jedną z moich ulubionych książek.
Ale kiedy kupiłam "Brudny świat" nie miała u mnie forów. Tym bardziej, że jestem raczej twardym czytelnikiem i dużo łatwiej mnie rozczarować niż wzruszyć. Kiedy czytam na okładce, że powieść złamie mi serce, uśmiecham się zwykle z przekąsem. Nie ze mną te numery.
Tak zaczęłam. Jak skończyłam? Za chwilę.
Najpierw o tym, że fabuła nietypowo rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych, w środowisku muzyków rockowych, więc już z racji tego bohaterowie nie mają problemów, z którymi łatwo się utożsamić. Jej osią jest zmiana jakiej podlega Tommy - gwiazda rocka, pod wpływem zakochanej w nim autorki tekstów - Kati, dzielnej dziewczyny, która samotnie wychowuje synka. Zmiana, jaką krytykujemy zwykle w książkach, a jakiej z uporem maniaka oczekujemy w życiu.
Czytałam więc początkowo myśląc, że książka jest co prawda świetnie napisana, ale taka, którą z uwagi na fabułę raczej dałabym córce - oczywiście gdybym miała córkę i gdyby ona była już pełnoletnia. 😉
W miarę czytania dałam się jednak zaczarować wykreowanej przez autorkę atmosferze.
A kończyłam późno w nocy... płacząc.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam przy czytaniu. Jak smarkula.
A i jeszcze jedno, Agnieszka Lingas-Łoniewska nie ma konkurencji, jeśli chodzi o sceny miłosne. Zwykle czytając takie sceny u innych autorów jestem po prostu zażenowana i już chyba wolałabym, żeby zaraz po powitaniu kochanków, następował szczegółowy opis burzy czy innego kataklizmu.😊
A tu - zupełnie inaczej. Wiarygodnie, z wyczuciem, słowami, które pojawiają się naturalnie i nie rażą. Podobało mi się, a żeby mnie się podobało, to musi być naprawdę coś.
No i ten płacz. Tak mnie urządzić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz