niedziela, 6 sierpnia 2017

"Czereśnie zawsze muszą być dwie" Magdalena Witkiewicz


Kiedyś już pisałam, że ja naiwnie i wbrew temu wszystkiemu, co słyszę o rzemiośle pisarza, wciąż mam wiarę, że pisanie to nie jest zwykła praca. Przynajmniej nie tylko i nie dla wszystkich. I jeszcze, że z misją zapewnienia wiarygodnych postaci, wartkiej akcji i precyzyjnego rozplanowania kolejnych "katastrof", "progów", czy jak tam jeszcze nazywane są główne wydarzenia pchające akcję do przodu, gdzieś w swoim pomyśle autor został wcześniej zamknięty jednak przez Wenę, a nie tylko przez Pracę, która polega na dostarczeniu rozrywki. 

"Czereśnie zawsze muszą być dwie" Magdaleny Witkiewicz są dowodem na to, że się nie mylę. Że jeśli pisarz chce coś ważnego powiedzieć, to powieść broni się sama i główny bohater nie musi do tego być podwójnym agentem pracującym dla tajnej organizacji, ani mordercą udającym miłość dla dobra własnej sprawy. (Czasami mi się wydaje, że teraz to jedyna akceptowalna forma uczuć w powieściach).

Tu bohaterami są zwykli ludzie. Nie czarno-biali, nie idealni - po prostu zwykli. Niektórzy żyją w obecnych czasach, niektórzy w latach 30-tych ubiegłego wieku, ale we własnym środowisku nie wyróżniają się niczym szczególnym i nie mają nadprzyrodzonych mocy. No, może oprócz niezłomności w radzeniu sobie z samotnością. 

To wystarcza.

Bo to jest powieść przede wszystkim o samotności. Czasem tej z wyboru, czasem z ludzkiej głupoty, czasem przyniesionej przez los, a czasem tej "we dwoje". 
O jej akceptacji, oswajaniu i zwalczaniu. 
O tym, że ludzie piją, by o niej zapomnieć, romansują na boku i robią setki innych niezrozumiałych rzeczy, od śmiesznych, jak nadawanie imion kurom, aż po trochę przerażające, jak wyczuwanie obecności osoby, której już nie ma. 
O tym, że to przez samotność, ludzie krzywdzą innych bez namysłu albo siebie z rozmysłem - na tysiąc wyrafinowanych sposobów, choćby poprzez świadomy wybór zajęcia poniżej własnych kompetencji albo powierzenie swojego życia komuś, o kim i tak wiadomo, że skrzywdzi.

Z taką zdolnością do opisania świata, Magdalena Witkiewicz mogłaby równie dobrze i jeszcze lepiej wpasować się w obecne trendy. Uczynić samotnikiem kolejnego ludzkiego klona na bliźniaczej planecie albo przyczyną samotności zabójczy wirus. 😉
O, jak łatwo by to napisała i jak łatwo dałoby się to dziś sprzedać.
I jak dobrze, że tego nie zrobiła, choć wielu ludzi paradoksalnie uznałoby to za bardziej wiarygodne i mniej sentymentalne, niż opisanie... zwykłego życia. Niektórym trudniej uwierzyć, że spotkany przypadkowo na stacji benzynowej mężczyzna pomógł głównej bohaterce dlatego, że był przyzwoitym człowiekiem, niż podejrzewać go o mordercze instynkty. 

Wszystkim tym, którzy twierdzą, że takie rzeczy dzieją się tylko w książkach, Magdalena Witkiewicz zamyka usta jednym żartobliwym twierdzeniem głównej bohaterki:
Czasami czyta się w książkach, czy ogląda w komediach romantycznych, że pan poznał panią, spotkali się, przyszedł do niej i już tak został na całe życie. U nas było dokładnie tak samo.
To zdradza, że autorka świadomie naraża się na taki zarzut snując swoją historię i świadomie wybiera taką jej wersję. W interesie wszystkich - bohaterów, a przede wszystkim czytelników, którzy wiedzą, że prawdziwe życie tworzy zwykle scenariusze nie do uwierzenia dla sceptyków.

2 komentarze:

  1. Czytam już kolejną pozytywną opinię o tej książce. Chyba wreszcie muszę ją zakupić. Ostatnio dzięki recenzjom trafiłam na genialną książkę - "Prokuratora" Pauliny Świst, mam nadzieję że i "Czereśnie.." mnie zachwycą :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam :) Teraz akurat "Czereśnie..." w Empiku w rekordowo niskiej cenie.
      Ja jeszcze przed "Prokuratorem", ale to już kwestia chwil :)
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń