niedziela, 16 marca 2014

"Czerwony rower" Antoniny Kozłowskiej


Książka Antoniny Kozłowskiej "Czerwony rower" to pierwsza pozycja tej pisarki, którą przeczytałam. Pisarki, którą bardzo cenię za niekonwencjonalne podejście do każdego tematu i za skromność wyrażającą się w jej stwierdzeniu, że chce czytać tylko książki lepsze od tych, które sama umie napisać. Swoją drogą niedługo po tym stwierdzeniu p. Antonina przestała publikować na swoim blogu recenzującym książki, więc chyba sama dołączyła do grona tych czytelników, do których i ja należę twierdzących, że takich książek jest jak na lekarstwo :)


Antonina Kozłowska pokazuje nam lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, jak malarz i to z drobiazgowością godną malarza portrecisty. 


To dla mnie największa zaleta tej książki - lata osiemdziesiąte, to też czas mojej wczesnej młodości, więc łza się w oku kręciła. Kręciłam też przy tym trochę nosem na trudne relacje między bohaterami i wciąż obecny w tej historii smutek,  którym cała książka jest przesiąknięta. Kręciłam nosem, bo dla mnie dzieciństwo to jednak czas czystej beztroski, pewnie nie dlatego, że takie było, tylko dlatego, że wszystko inne pamięć wypiera w zakamarki podświadomości. Kręciłam nosem z uznaniem, bo ten smutek w powieści był zamierzony i wynikał z fabuły, która beztroska nie była.  Autorka przewidziała dla nas:
- Opowieść widzianą z potrójnej perspektywy, bo narratorką jest po trochu każda z trzech przyjaciółek - głównych bohaterek, a takie zabiegi uwielbiam.
- Spotkanie z trzema dziewczynami, z których każda inna, żadna nie idealna, a każda do bólu prawdziwa.
 - Trzy osobowości, kilka spotkań, mnóstwo wspomnień, jedną tajemnicę i dużą dawkę wzruszenia u czytelnika.
Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz