piątek, 5 lutego 2016

"Żniwa zła" Robert Galbraith







             W tym tygodniu "Żniwa zła". To trzecia już część cyklu o prywatnym detektywie Cormoranie Strike'u i jego sekretarce Robin, a jednocześnie pierwsza, jaką przeczytałam. Przeczytałam i mam z tą książką problem, bo minęło już kilka dni, a ja nadal nie wiem, czy ona mi się podobała :) , a ściślej rzecz biorąc, co na dłużej zapamiętam - jej mankamenty czy zalety. 
                       Zacznę od zalet.


W kryminalną intrygę wpisany jest tutaj wątek obyczajowy prywatnego detektywa i jego sekretarki, zgodnie pracujących na sukces niewielkiej agencji detektywistycznej. I ten wątek jest znakomity. Klimatem trochę przypomina perypetie Perry'ego Masona i jego asystentki Delli Street z powieści Gardnera, których jestem zagorzałą fanką. Klimatem i tym, że tam również między współpracownikami cały czas iskrzyło, bez szans na związek z powodu niczym nieusprawiedliwionego dystansu narzuconego przez szefa. Niczym nie usprawiedliwionego, bo ludzie się dogadują, lgną do siebie, brak zewnętrznych przeszkód (czytaj: żony czy męża), a mimo to jakoś im stale nie po drodze. Tu dodatkowo Cormoran pozostaje zdystansowany do Robin, rzekomo ze względu na dobro firmy i marki, którą przez lata budował, ale ta motywacja jest niezrozumiała - w jaki sposób bliższy związek z asystentką przekreśliłby markę, tym bardziej, że nie jest ona szczególnie silna, biorąc pod uwagę, że firma ma tylko dwa zlecenia i to tak mało intratne, że prowadząc je Strike chodzi piechotą, bo taksówki są zbyt kosztowne.
                    Zaletą jest także  to, że pewne części książki czyta się z wielką przyjemnością, akcja jest zwarta, ciekawie poprowadzona, "filmowa". Niestety w innej części watki ciągną się w nieskończoność, plączą się, a wiele jest po prostu zbędnych.  Już dawno nie zdarzyło mi się, żebym w trakcie czytania pomyślała, że książka jest za długa! Niczym uczeń, który musi skończyć lekturę na czas miałam ochotę "podgonić" akcję pomijając co cięższe fragmenty. To wada.
                 Sama intryga też nie powala. Kiedy Robin otrzymuje zaadresowaną na siebie przesyłkę, którą okazuje się odcięta kobieca noga, Cormoran od razu rzuca trzy nazwiska potencjalnych sprawców i całe postępowanie koncentruje wokół nich, w zasadzie jedynie na podstawie własnych przeczuć, że tylko ci trzej ludzie byliby zdolni do ujawnionego okrucieństwa. Z drugiej strony znając podstawową zasadę kryminałów, że sprawcą autor powinien uczynić kogoś, kogo przedstawia już na początku książki, łatwo przewidzieć, że okaże  się  nim właśnie jeden z nich. Rozwiązanie jest więc z góry ograniczone do wskazanych przez autora kilku możliwości. Dodatkowo, od czasu do czasu serwuje się czytelnikowi spojrzenie na przebieg śledztwa z punktu widzenia mordercy. Mechanizm zastosowany chyba wyłącznie po to, żeby utwierdzić czytelnika w domysłach kim jest. Koniec końców, już w połowie książki mogłam stawiać, co do tego, zakłady. I nie pomyliłam się, co w przypadku książki mającej ponad 480 stron, jest większym powodem do rozczarowania, niż dumy.
               Cóż, ten kryminał ma wszystkie cechy bestsellerowych bliźniaczych pozycji. Jest mroczno, makabrycznie, główny bohater nie jest idealny (na wszelki wypadek, co parę stron autor przypomina nam o jego nadwadze i kilku innych defektach fizycznych), ma ciężki charakter i tkwi w skomplikowanym związku, a akty przemocy są opisane więcej niż szczegółowo, podobnie jak obyczajowe wątki z życia niezwiązanych z główną historią różnych pojawiających się epizodycznie ludzi. Brzmi znajomo, prawda? Ale czy to jeszcze zaleta, czy już wada - sami oceńcie.
          Optymistycznie kończąc - ekranizacja będzie znakomita. Czy sięgnę po dwie poprzednie części cyklu? Chyba poczekam na filmy :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz